Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
rodzina

rodzina

Instytut Ordo Iuris wyróżniony podczas Światowego Kongresu Rodzin w Meksyku

• W Meksyku miała miejsce kolejna, XIV edycja Światowego Kongresu Rodzin.

Czytaj Więcej

Finansowanie programu „Rodzina 500+”. Dokąd zmierzamy?

Dynamiczny wzrost inflacji sprawia, że w dyskursie publicznym coraz częściej pojawiają się głosy o konieczności zwiększenia świadczenia wychowawczego. Podjęcie rozważań nad taką zmianą powinna jednak poprzedzić analiza kosztów funkcjonowania programu „Rodzina 500+” oraz realizacji postawionych przed nim celów. Obecnie brakuje bowiem ich jednoznacznego określenia oraz spięcia programu jako fundamentu spójnej polityki prorodzinnej. Wydaje się natomiast, że środki przeznaczane na program 500+ można byłoby wykorzystać w bardziej racjonalny sposób oraz, że zbliża się moment, w którym nie będziemy mogli uniknąć dyskusji co do jego przyszłości.

 

Założenia i ich realizacja

 

Projekt „Rodzina 500+”, którego założenia sięgają kampanii wyborczej 2015 r. miał służyć dwóm głównym celom. Według oceny skutków regulacji, projekt miał na celu „przede wszystkim pomoc dla rodzin wychowujących dzieci oraz przeciwdziałanie spadkowi demograficznemu”. Użycie wieloznacznych sformułowań sprawiło, że cele były zakreślone nieprecyzyjne. Równie ogólne były wypowiedzi polityków partii rządzącej, z których ogólnie można było wyprowadzić wniosek, że program zmierza do wsparcia finansowego rodzin z dziećmi i zachęcenia kobiet do macierzyństwa. Implikacja jest więc dość oczywista. Zapewnienie pomocy finansowej miało przełożyć się przede wszystkim na zwiększenie liczby dzieci. Poza wskazanymi istniały również inne, niewymienione wprost cele, np. związane z realizacją polityki partyjnej i wzmocnieniem zaplecza wyborczego.

 

Wobec tak ogólnych założeń program spotkał się z różnorodnymi ocenami stopnia jego realizacji. Nie budzi przy tym wątpliwości, że w pierwszym okresie po wprowadzeniu, projekt skutkował poprawą współczynnika dzietności. Przykładowo, w 2017 roku urodziło się o 20 tys. dzieci więcej niż w poprzednim okresie. Wzrost urodzeń dotyczył jednak głównie dzieci urodzonych jako drugie, trzecie i kolejne. Także poziom ubóstwa wśród dzieci uległ znaczącemu ograniczeniu. Pozytywny efekt 500+ w kolejnych latach zaczął jednak zanikać. Przejawia się to w ponownym spadku dzietności a także we wzroście ubóstwa wśród dzieci. Pojawiły się również inne zjawiska, jak np. zmniejszenie aktywności zawodowej kobiet. Z drugiej strony, dodatkowe środki finansowe wpłynęły na wzrost konsumpcji towarów i usług przez rodziny (np. często wskazywany pierwszy w życiu dzieci wyjazd na wakacje), co przełożyło się na wzrost gospodarczy. Konieczne jest jednak rozważenie, za jaką odbyło się to cenę.

 

Wydatki na 500+ a wpływy z podatków bezpośrednich

 

Głównym zarzutem pod adresem programu 500+ jest nadmierne obciążenie, jakie stanowi on dla budżetu państwa. Zarzut ten warto zweryfikować przez konfrontację sumy wydatków na świadczenie wychowawcze z dochodami podatkowymi. Z uwagi na bezpośredni charakter świadczenia wychowawczego naturalnym wydaje się porównanie związanych z nim wydatków, z wpływami pochodzącymi z podatków bezpośrednich. Zestawienie takie prezentuje poniższa tabela[1].

Kwoty w tysiącach złotych

Rok

Wydatki na realizację programu 500+ (wypłatę świadczenia wychowawczego)

Wysokość dochodów budżetowych z podatku dochodowego od osób fizycznych

Wysokość dochodów budżetowych z podatku dochodowego od osób prawnych

Wysokość dochodów budżetowych z podatku od niektórych instytucji finansowych

Wysokość dochodów budżetowych z podatku od wydobycia niektórych kopalin

Wykonanie dochodów podatkowych ogółem

2016

17 617 999 (1)

48 232 395 (2)

26 381 397 (2)

3 506 810 (2)

1 277 488 (2)

273 138 413 (2)

2017

23 766 647 (1)

23 482 058 (3)

52 668 801 (3)

29 758 467 (3)

4 341 221 (3)

1 786 224 (3)

315 257 413 (3)

2018

22 757 864 (1)

22 476 890 (4)

59 558 738 (4)

34 640 853 (4)

4 507 386 (4)

1 689 121 (4)

349 353 843 (4)

2019

31 162 638 (1)

30 862 476 (5)[1]

65 444 928 (5)

39 984 713 (5)

4 700 379 (5)

1 536 509 (5)

367 290 721 (5)

2020

40 626 915 (9)

40 264 270 (6)

63 797 444 (6)

41 293 051 (6)

4 822 113 (6)

1 672 113 (6)

370 261 752 (6)

2021

40 213 446 (7)

73 606 199 (7)

52 373 758 (7)

5 290 721 (7)

3 686 803 (7)

432 170 399 (7)

2022

39 887 087 (10)

32 468 700 (8)

69 410 000 (10)

24 055 100 (8)

53 896 400 (10)

2 476 200 (8)

5 400 000 (10)

 2 600 000 (10)

192 492 800 (8)

453 791 261 (10)

 

[1] Rozszerzenie kręgu beneficjentów programu 500+ przez likwidację kryterium dochodowego począwszy do 1 lipca 2019 r.

 

Z przedstawionego zestawienia wynika, że wydatki na sfinansowanie świadczenia wychowawczego, stanowiły, w zależności od okresu, od 36,52 proc. w 2016 r. do 63,68 proc. w 2019 r. sumy dochodów z podatku dochodowego od osób fizycznych. W analizowanych okresach suma wydatków na 500+ zawsze przekraczała też sumę dochodów z podatku dochodowego od osób prawnych. Wpływ na kształtowanie się wskazanych relacji miały przede wszystkim rozszerzenie zakresu programu 500+ na każde dziecko oraz zmiany podatkowe, skutkujące mniejszym niż potencjalny, wzrostem dochodów budżetowych z podatków dochodowych. Niższy wzrost był jednak rekompensowany przez pozostałe podatki bezpośrednie oraz, przede wszystkim, przez znaczny wzrost wpływów z podatków pośrednich. Mieści się on w ramach ogólnego wzrostu dochodów podatkowych z 273 mld zł w 2016 r. do przeszło 453 mld zł zaplanowanych na rok 2022. W żadnym jednak przypadku, wydatki na wypłatę świadczenia wychowawczego nie były wyższe niż dochody z któregokolwiek z podatków dochodowych. Biorąc pod uwagę sytuację demograficzną, należy natomiast przyjąć, że bez strukturalnych zmian, wysokość wydatków na finansowanie programu „Rodzina 500+” może w kolejnych latach oscylować w granicach 40 mld zł rocznie.

 

Przyszłość programu „Rodzina 500+”

 

W roku 2022 na różnego rodzaju świadczenia społeczne, związane ze wsparciem rodziny w budżecie państwa przewidziano kwotę przekraczającą 62 mld zł. Jej największa część (przeszło 2/3) przeznaczona jest na finansowanie programu „Rodzina 500+”. Jednocześnie, dynamiczny wzrost poziomu inflacji oraz brak realnych perspektyw na zmianę tej tendencji, stanowią współcześnie główną bolączkę tego programu. Coraz częściej podnoszony jest więc argument o konieczności waloryzacji świadczenia wychowawczego do kwoty 700, 800 bądź nawet 1000 zł miesięcznie. Głównym, a w zasadzie jedynym argumentem przemawiającym za takim działaniem, jest wzrost cen i związany z nim spadek wartości nabywczej świadczenia, co nie budzi żadnych wątpliwości. Z drugiej jednak strony, pochylając się nad sprawami publicznymi nie sposób pominąć, że kilkaset złotych więcej miesięcznie w portfelu rodzica oznacza kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie mniej w budżecie państwa. A biorąc pod uwagę jego stały deficyt, oznacza to ograniczenie innych wydatków publicznych oraz dodatkowe obciążenie finansowego dla kolejnych pokoleń.

 

Nie można przy tym zapominać, że element rzeczywistości stanowi bowiem nie tylko rosnąca inflacja, ale przede wszystkim prognozowany globalny kryzys gospodarczy oraz konieczność poniesienia przez Polskę znacznych wydatków publicznych, zwłaszcza w sferze obronności. Z kolei bez znaczącego zwiększenia opodatkowania nie nastąpi odczuwalny wzrost ilości środków, które można byłoby przeznaczyć na cele społeczne. Podniesienie podatków nie jest jednak optymalnym rozwiązaniem, bowiem wpłynie niekorzystne na tempo rozwoju gospodarczego.

 

Konieczne wydaje się więc ustalenie nowych celów programu finansowego wsparcia rodziny. Obecnie niejasne pozostaje bowiem, czy świadczenie wychowawcze ma zachęcać do rodzenia większej liczby dzieci, wspierać finansowanie codziennych wydatków rodzin, przeciwdziałać ubóstwu najsłabiej uposażonych grup społecznych czy też może stanowić polski substytut „powszechnego dochodu gwarantowanego”, która to koncepcja zdobywa coraz większą popularność w państwach wysokorozwiniętych. Realizacja różnorodnych celów wymaga natomiast przyjęcia innych kryteriów udzielania wsparcia oraz zapewnienia adekwatnych do niego źródeł pokrycia. Tymczasem, jak wskazano, znaczące podniesienie finansowania obecnie nie jest realne. Jego ograniczone zwiększenie, połączone z brakiem strukturalnych zmian programu, nie przyniesie natomiast odczuwalnej zmiany. Najwyższa więc pora, aby przemyśleć zasadność utrzymywania dotychczasowego programu wsparcia rodziny i ewentualnie dokonać jego korekty, adekwatnie do szybko zmieniającej się rzeczywistości i perspektyw na przyszłość. Innymi słowy, na nowo zdefiniować program 500+, uwzględniając całokształt nowoczesnej polityki prorodzinnej państwa w taki sposób, aby stanowiła ona spójny system a nie luźny zbiór niepowiązanych ze sobą, ale bardzo kosztownych, instrumentów prawnych.

 

Dr Tomasz Woźniak – analityk Centrum Analiz Legislacyjnych Ordo Iuris

Czytaj Więcej

"Gender trouble" – czyli o tym, czy Konwencja stambulska jest zgodna z Konstytucją RP

Przemoc domowa stanowi jeden z najpoważniejszych problemów społecznych. Oznacza ona gehennę kobiet, dzieci a często również osób starszych. Dom, który powinien być „bezpieczną przystanią”, staje się niemym świadkiem ludzkich dramatów. Jak jednak dobrać skuteczne instrumenty mające służyć zwalczaniu przemocy domowej i przemocy wobec kobiet? Nie jest to zadanie proste. Z pewnością konieczny jest wysiłek na polu edukacji i resocjalizacji. Jestem też głęboko przekonany, że sprawcy przestępstw, które mieszczą się w pojemnym pojęciu przemocy domowej powinni być surowo karani. Sąd powinien mieć możliwość wymierzenia kary tak surowej, by stanowiła ona sprawiedliwą odpłatę za zło, jakie niekiedy latami wyrządzał sprawca. W sytuacji, gdy ktoś dopuszcza się przemocy wobec swoich najbliższych, długoletnia kara pozbawienia wolności jest po prostu adekwatna do wagi przewinienia. Niezależnie od tego państwo ma obowiązek objęcia opieką i ochroną ofiary przemocy domowej. Program wsparcia powinien gwarantować ofiarom maksymalną anonimowość i poufność.

 

Instrumentem, który nominalnie przeciwdziałać ma przemocy wobec kobiet i przemocy domowej jest Konwencja Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, w dyskursie publicznym znana jako Konwencja stambulska. Dokument ten od lat budzi kontrowersje. Ich najdobitniejszym przykładem jest uznanie Konwencji za sprzeczną z Konstytucją Bułgarii przez tamtejszy sąd konstytucyjny. Również polski TK ma zbadać zgodność Konwencji z naszą ustawą zasadniczą.

 

Zarzutów względem Konwencji można postawić wiele. Chciałbym się skupić tylko na trzech zagadnieniach, które wydają mi się szczególnie istotne. Jedno z nich ma charakter formalny, to jest odnosi się do kwestii proceduralnej, związanej z ratyfikacją Konwencji stambulskiej przez Polskę. Dwa pozostałe zarzuty mają charakter merytoryczny – związane są z samą treścią Konwencji.

 

Jaką Konwencją związała się Polska?

 

Konwencja stambulska jest traktatem międzynarodowym, który dotyczy praw i wolności człowieka, które chronione są na gruncie konstytucyjnym. Z tego też względu konieczna była jej ratyfikacja za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie. Czy polscy parlamentarzyści wiedzieli jednak w istocie, jakie zobowiązania nakłada na nasz kraj Konwencja stambulska?

 

Cały problem polega na tym, że między „tekstem autentycznym” (tj. sporządzonym w języku uznanym za oryginalny – w przypadku Konwencji stambulskiej są to równorzędnie języki angielski i francuski) Konwencji a polskim urzędowym tłumaczeniem zachodzą radykalne różnice. W tym miejscu wyjaśnić trzeba, że zgodnie z Konwencją wiedeńską o prawie traktatów, która jest podstawowym aktem prawa międzynarodowego regulującym kwestie związane ze stosowaniem i interpretacją umów międzynarodowych, obowiązującym tekstem dokumentu jest ten opublikowany w języku oryginalnym.

 

W tekście autentycznym Konwencji, termin gender (fr. genre) pojawia się aż 25 razy w różnych kontekstach (m. in. równości genderowej – gender equality, polityce uwrażliwionej na gendergender sensitive policy, genderowej perspektywie – gender perspective, przemocy ze względu na gendergender-based violence). Tymczasem w polskim tłumaczeniu opublikowanym w Dzienniku Ustaw termin gender oddano jako „płeć społeczno-kulturową” i pojawia się on zaledwie 2 razy. Oznacza to, że w pozostałych przypadkach przetłumaczono gender jako płeć, co może błędnie sugerować, że termin ten odnosi się do płci w klasycznym, biologicznym sensie. Sama Konwencja wyraźnie odróżnia bowiem terminy gender i sex, nie traktując ich bynajmniej jako synonimów. Według Konwencji gender to „społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet lub mężczyzn” (w wersji anglojęzycznej: socially constructed roles, behaviours, activities and attributes that a given society considers appropriate for women and men). O wymiarze biologicznym ani słowa.

 

Jak zatem polskie organy władzy publicznej mają prawidłowo wykonać umowę międzynarodową, której treść opublikowana w Dzienniku Ustaw różni się od tekstu w języku oryginalnym? Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że rozliczani jesteśmy z jej wykonania w sposób, o jakim mowa w tekście autentycznym.

 

Nie jest to jednak problem jedyny. Ratyfikacja jest procedurą, w której wyrażana jest polityczna wola związania państwa umową międzynarodową. Czy można prawidłowo wyrazić wolę związania się aktem, którego treść została nam przekazana w postaci zdeformowanej? Czy można w takiej sytuacji w ogóle stwierdzić, że znamy treść własnego zobowiązania? Odpowiedź powinna być jednoznacznie negatywna. Tym samym ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikację Konwencji dotknięta jest poważną i nieusuwalną wadą dotyczącą procedury legislacyjnej. Ciężko bowiem przyjąć, że czyni zadość zasadom przyzwoitej legislacji postępowanie, w którym posłom, senatorom i wreszcie prezydentowi przedkłada się projekt ustawy (ustawę), która odnosi się do wyrażenia zgody na ratyfikację błędnie przetłumaczonego dokumentu. Samo to przesądzać powinno o sprzeczności Konwencji z polską Konstytucją.

 

Gender trouble, czyli czym jest płeć?

 

W 1990 r. ukazała się głośna praca Judith Butler pt. Gender Trouble. Feminism and the Subversion of Identity, która w Polsce wydana została przez Krytykę Polityczną pod nieco odmiennym tytułem: Uwikłani w płeć. Feminizm i polityka tożsamości (Warszawa 2008). W pracy tej Butler postawiła wywrotową dla „tradycyjnego” feminizmu tezę o performatywności płci. Posłużyła się w tym kontekście znanym już wcześniej pojęciem gender (tłumaczka pracy Butler - K. Krasuska – oddała je jako „płeć kulturowa”) mającym oznaczać pewne wzorce zachowań, które na płaszczyźnie kulturowej społeczeństwo uznało za właściwe dla kobiet i mężczyzn.

 

Jak wywodziła Butler, „[r]ozróżnienie na płeć biologiczną i kulturową doprowadzone do logicznej skrajności wskazuje na radykalną nieciągłość między ciałami o określonej biologicznej płci a skonstruowanymi płciami kulturowymi. Jeśli chwilowo założymy, że binarnie ujęta biologiczna płeć charakteryzuje się stabilnością, to jeszcze wcale nie wynika z tego, że konstrukty takie jak «mężczyźni» są jedynie dodatkiem do ciał biologicznie męskich czy też, że «kobiety» stanowią interpretację ciał wyłącznie żeńskich. Poza tym nawet jeśli wydaje się, że biologiczne płcie niewątpliwie charakteryzują się binarnością poprzez swoją morfologię i budowę (nad czym będziemy się jeszcze zastanawiać), to nie ma powodu sądzić, że istnieją tylko dwie płcie kulturowe” (J. Butler, Uwikłani w płeć. Feminizm i polityka tożsamości, tłum. K. Krasuska, Warszawa 2008, s. 72). Pogląd ten – mimo subtelności werbalnych, jakie towarzyszą jego wygłaszaniu - można sprawdzić do dwu bardzo prostych wniosków. Po pierwsze, wedle feministycznej autorki nie ma realnej korelacji między naszą płcią biologiczną, a tym jakie zachowania, role czy społeczne atrybuty („męskie” lub „żeńskie”) podejmujemy. Po wtóre, Butler uważa, że nie ma konieczności, by rozpoznawać tylko zachowania, role i atrybuty „czysto” męskie lub żeńskie. Ktoś może bowiem przyjmować częściowo atrybuty męskie, a częściowo żeńskie (równolegle lub sukcesywnie).

 

W tego rodzaju obserwacji socjologicznej nie byłoby w zasadzie nic zdrożnego. Wszak kobieta będąca kierowcą tramwaju nie jest niczym złym, podobnie jak mężczyzna-pielęgniarz, mimo że najczęściej kojarzymy te zawody z osobami o określonej płci. Problem polega jednak na tym, że w oparciu o koncepcję Butler próbuje się dokonać redefinicji podstawowych pojęć prawnych. Ma ona zasadniczo opierać się na prostym założeniu, że deklaracja jednostki odnosząca się do jej samoidentyfikacji z określoną „płcią kulturową” ma znaczenie prymarne względem obiektywnie istniejącej płci biologicznej i tym samym wywołuje określone skutki normatywne. Ujmując rzecz prościej – deklaracja biologicznego mężczyzny, że utożsamia się z płcią żeńską ma skutkować przyznaniem mu tych szczególnych uprawnień, które dotyczą kobiet (i vice versa). Przykładowo, skazany mężczyzna może zadeklarować, że identyfikuje się jako kobieta i z tego tylko względu powinien zostać osadzony w zakładzie karnym dla kobiet. Ewentualnie sportowiec deklarujący, że identyfikuje się jako kobieta może startować w zawodach dedykowanych w założeniu wyłącznie paniom. Oczywiście w niektórych zakątkach świata pomysły te są już wdrażane w praktyce – niestety ze szkodą dla biologicznych kobiet. Odrębnym zagadnieniem jest ich wpływ na zakres wolności słowa, bowiem za krytykę tego stanu rzeczy ostracyzm spotkał m.in. znaną pisarkę, J.K. Rowling.

 

Posługując się pojęciem „płci społeczno-kulturowej” (gender) Konwencja stambulska staje zatem na gruncie radykalnego post-feminizmu. Kto jest bowiem beneficjentem Konwencji? Wydaje się, że odpowiedź jest prosta – kobiety dotknięte przemocą. Jeżeli jednak przyjrzymy się kazusom bardziej skomplikowanym odkryjemy całą serię problemów. Czy bowiem przepisy Konwencji zastosujemy do sytuacji, gdy starsza biologiczna kobieta stosuje przemoc psychiczną względem młodszego biologicznego mężczyzny, który identyfikuje się jako osoba niebinarna oczekująca stosowania wobec niej zaimków żeńskich jednocześnie deklarując, że jest lesbijką? Nie jest to abstrakcja – sytuacja taka (wedle relacji jednej strony) miała się wszak wydarzyć, co było szeroko komentowane w przestrzeni publicznej. Odpowiedź na tak sformułowane pytanie byłaby jeszcze trudniejsza, gdyby sytuację odwrócić i ofiarą przemocy uczynić kobietę, która identyfikuje się jako mężczyzna.

 

Jeszcze poważniejszy problem powstanie, jeżeli skonfrontujemy postanowienia Konwencji stambulskiej z art. 18 Konstytucji. Przepis ten stanowi, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Traktując poważnie teorię gender, która normatywny wyraz znajduje w Konwencji, musimy postawić serię pytań. Kim są tworzący związek małżeński „mężczyzna i kobieta”? Dlaczego przepis wspomina tylko o mężczyźnie i kobiecie, skoro płeć społeczno-kulturowa wymyka się dychotomii? Czy można w ogóle mówić o macierzyństwie, gdy matka deklaruje się jako mężczyzna? Czy osoba taka korzysta z ochrony przewidzianej tym przepisem? Na tym problemy interpretacyjne się jednak nie kończą. Co bowiem z art. 33 ustawy zasadniczej, który statuuje zasadę równości kobiet i mężczyzn? Zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego odstępstwa od tej zasady – na ogół związane z preferencyjną sytuacją kobiet (choćby wcześniejszy wiek emerytalny) – warunkowane są m.in. obiektywnymi względami społecznymi lub biologicznymi. Jak stwierdził Trybunał: „…rozwiązanie przewidujące inne zasady przechodzenia na emeryturę dla kobiet i mężczyzn może być uzasadnione tylko w sytuacji, w której konieczne są działania wyrównawcze mające na celu zniwelowanie skutków istniejących różnic o charakterze biologicznym lub społecznym pomiędzy tymi grupami” (wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 15 lipca 2010 r., sygn. akt K 63/07). Czy zatem mężczyzna identyfikujący się jako kobieta może skorzystać z rozwiązań takich jak przejście na emeryturę we wcześniejszym wieku? Wedle „progresywnej” logiki tak, skoro może brać udział w zawodach dla kobiet, gdzie właśnie względy biologiczne powinny być kluczowe. Jednak szanując orzecznictwo TK na to samo pytanie udzielimy odpowiedzi negatywnej.

 

Są to oczywiście problemy, które mogą dopiero pojawić się w przyszłości. Konwencja stambulska stanowi jednak pierwszy akt normatywny, który otwiera ku temu przestrzeń. Posługuje się bowiem alternatywnym pojęciem płci, względem tego, które znane jest na gruncie polskiego prawa krajowego. Z tych zresztą względów Konwencję uznał za sprzeczną z bułgarską Konstytucją tamtejszy sąd konstytucyjny w 2018 r.

 

Konwencja stambulska a prawa wychowawcze rodziców

 

Trzecim problemem, który pojawia się przy konfrontacji postanowień Konwencji z przepisami Konstytucji jest kwestia ingerencji w prawa wychowawcze rodziców. Konstytucja w sposób wyraźny przyznaje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, co w szczególności dotyczy kwestii związanych z moralnością oraz religią. Art. 48 ust. 1 Konstytucji stanowi bowiem, że rodzice „mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”. Prawa rodziców w zakresie odnoszącym się do wychowania oraz nauczania moralnego i religijnego mają szczególną rangę, ponieważ wynikają nie tylko z art. 48, ale również art. 53 ust. 3 ustawy zasadniczej. Przepis ten stanowi, że rodzice „mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Przepis art. 48 ust. 1 stosuje się odpowiednio”.

 

Oznacza to pierwszorzędną rolę rodziców w wychowaniu dziecka, a także w decydowaniu o tym w jakim zakresie i w jakiej treści przekazywane jest dziecku nauczanie w sprawach religijnych i moralnych. Rzecz jasna dotyczy to również etyki seksualnej, co integralnie związane jest z ludzką płciowością. Dobitną tego konsekwencją jest możliwość decydowania o tym, czy dziecko ma uczestniczyć choćby w lekcjach religii, etyki lub wychowania do życia w rodzinie.

 

Tymczasem art. 14 Konwencji stambulskiej stanowi: „1. Strony podejmą, gdy to stosowne, konieczne działania by wprowadzić do programów nauczania na wszystkich etapach edukacji, dostosowane do etapu rozwoju uczniów treści dotyczące równości kobiet i mężczyzn, niestereotypowych ról społeczno-kulturowych, wzajemnego szacunku, rozwiązywania konfliktów w relacjach międzyludzkich bez uciekania się do przemocy, przemocy wobec kobiet ze względu na płeć oraz gwarancji nienaruszalności osoby. 2. Strony podejmą konieczne działania by promować zasady, o których mowa w ustępie 1, w ramach nieformalnego nauczania, jak również w ramach działalności sportowej, kulturalnej i rekreacyjnej oraz w mediach”.

 

Cytowane postanowienie Konwencji w sposób charakterystyczny dla tego dokumentu miesza ze sobą kwestie, które nie budzą kontrowersji (równouprawnienia, wzajemnego szacunku, nieuciekania się do przemocy) z rodzącymi obawy przynajmniej części rodziców. Przede wszystkim chodzi o wprowadzenie do programów nauczania (na każdym etapie edukacji!) treści dotyczących „niesetereotypowych ról społeczno-kulturowych”. Tłumaczenie Konwencji jest tu mylące – w językach oryginalnych stanowi się bowiem o non-stereotyped gender roles (w tekście frankofońskim: les rôles non stéréotypés des genres). Co kryje się pod tym pojęciem? Tego nie tłumaczy ani Konwencja, ani tzw. Raport wyjaśniający (Explanatory Report), który ma objaśniać treść jej postanowień. Należy zatem sięgnąć do innych dokumentów.

 

Przykładowo w wydanym przez Radę Europy podręczniku szkoleniowym dla pracowników wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania, zatytułowanym Preventing and Combating Domestic Violence against Women. A learning resource for training law enforcement and justice officers stwierdza się, że utrwalanie stereotypów genderowych to proces, poprzez który społeczeństwo przypisuje kobietom i mężczyznom określone atrybuty, cechy lub role (the process through which society assigns specific attributes, characteristics or roles to women and men is called gender stereotyping). Rozumując logicznie należy przyjąć, że promowanie niestereotypowych ról płciowych miałoby zatem polegać na nakłanianiu dzieci do przyjmowania ról właściwych dla płci przeciwnej.

 

Warto w tym względzie odwołać się również do raportu ekspertów Rady Europy, którzy dokonują oceny wykonania Konwencji przez państwa-strony. Eksperci ci tworzą komitet GREVIO i swój raport w odniesieniu do wykonania Konwencji przez Polskę opublikowali we wrześniu 2021 r. Sformułowano w nim m.in. zarzut, że brak jest formalnie zatwierdzonych i wprowadzonych do programu nauczania materiałów dydaktycznych, które poruszałyby kwestię niestereotypowych ról płciowych. Ciekawym jest, że oceny tej dokonali przede wszystkim w oparciu o publikacje przygotowane przez organizacje lewicowe i feministyczne. Autorzy raportu podkreślili także, iż jakkolwiek istnieje szeroki margines swobody działania państwa w zakresie edukacji, to jednocześnie jest ono zobowiązane do aktywnego promowania wartości, o których mowa w art. 14 Konwencji. Warto zauważyć, że eksperci GREVIO nie zawahali się bynajmniej od skomentowania bieżących wydarzeń politycznych i wyrazili zaniepokojenie postępowaniami dyscyplinarnymi dla nauczycieli, którzy poparli proaborcyjne manifestacje, jakie rok wcześniej przetoczyły się przez Polskę. Zarzucali również niedostateczną obecność organizacji pozarządowych (w domyśle - lewicowych) w Polskich szkołach.

 

Co zatem w sytuacji, gdy Konwencja zobowiązuje do „aktywnego promowania” niestereotypowych ról płciowych, a rodzice wręcz przeciwnie - nie życzą sobie, by ich dzieci przekonywano, że tożsamość płciowa ma charakter płynny i jest w zasadzie oderwana od tożsamości biologicznej? Jest to zagadnienie, które z pewnością wkracza już w sferę etyki seksualnej, a stoi także w sprzeczności z nauczaniem religijnym wielu kościołów i związków wyznaniowych, w tym z antropologią katolicką. Niezgodność między konstytucyjnie gwarantowanymi prawami rodziców a treścią Konwencji jest tu ewidentna.

 

W opinii publicznej podnoszone były głosy – wybitnych skądinąd uczonych – że Konwencja stambulska, wbrew obawom, nie wpłynęła zasadniczo na ideologizację polskiej szkoły, czy szerzej, polskiego życia społecznego. Jeżeli jednak wczytamy się tylko w raport GREVIO na temat wykonywania Konwencji przez Polskę łatwo zrozumiemy, że wynika to jedynie z braku woli politycznej dla wdrażania Konwencji w taki sposób, jaki oczekują od nas przedstawiciele Rady Europy. Konwencja daje pewne ramy prawne do określonych działań. Z pewnością kiedyś zostaną one wykorzystane – czy to po tych, czy innych wyborach, zmianach orientacji politycznej czy naciskach zewnętrznych.

 

Zamiast ideologii potrzeba skutecznych rozwiązań antyprzemocowych

 

Zwalczanie przemocy domowej z pewnością wymaga żelaznej konsekwencji, podejmowania zdecydowanych działań, wysiłku w zakresie edukacji. Czynienie z działań antyprzemocowych ideologicznego narzędzia zmiany społeczno-kulturowej szkodzi idei prawdziwego równouprawnienia, a także życia wolnego od przemocy dla tysięcy kobiet, dzieci i osób starszych. Organy władzy publicznej powinny działać w sposób wolny od ideologii. A do zrobienia jest jeszcze bardzo dużo. Do palących problemów, które generują przemoc domową należy uprzedmiotowienie i medialna seksualizacja kobiet oraz promowanie przemocy w środkach masowego przekazu i grach komputerowych, nadużywanie alkoholu i stosowanie innych środków odurzających czy brak dostatecznego zabezpieczenia socjalnego ofiar, które niejednokrotnie czują się zależne ekonomicznie od sprawców. Warto też mocno akcentować własne dobre tradycje – w końcu Polki uzyskały prawa wyborcze już w 1918 r., a w naszym kodzie kulturowym mocno wpisane jest potępienie dla „damskich bokserów”, szacunek dla matek, opiekuńczość względem żon i córek, a także generalna galanteria względem „płci pięknej”. Czy może to też są stereotypy, które autorzy Konwencji z takim zapałem chcą zwalczać?

 

 

Bartosz Zalewski

 

Autor jest doktorem nauk prawnych, nauczycielem akademickim, radcą prawnym, współpracuje z Centrum Analiz Legislacyjnych Ordo Iuris.

 

 

Czytaj Więcej

Jednym ruchem wprowadzają gender i cenzurę

Współcześni ideolodzy nie potrafią pogodzić się z tym, że część narodów Europy nie życzy sobie narzucania im rozwiązań przeciwnych narodowej kulturze, tradycji i zwyczajnej... normalności. Dlatego konsekwentnie dążą do ograniczenia suwerenności państw i wzmocnienia unijnych organów tak, by kolejne absurdalne pomysły mogły być narzucane pomimo sprzeciwu obywateli i rządów.

W mediach niewiele się o tym mówi. Tymczasem w maju Parlament Europejski zatwierdził „radykalną przebudowę Unii Europejskiej” w ramach „Konferencji o Przyszłości Europy”. Unijni politycy zagłosowali za zniesieniem prawa weta, za unijną armią i za utworzeniem ponadnarodowych list wyborczych do Parlamentu Europejskiego. W czerwcu Komisja Europejska potwierdziła, że wypłata unijnych funduszy dla Polski będzie uzależniona od realizowania „Kamieni milowych”, wśród których znalazło się wdrażanie polityki gender w kulturze, sztuce, telewizji czy teatrze. Wcześniej Prezydent Francji Emmanuel Macron wezwał do wpisania aborcji do Karty Praw Podstawowych.

To ideologiczne szaleństwo nie zwalnia. Teraz urzędnicy UE postanowili przełamać opór wielu krajów wobec Konwencji stambulskiej. Komisja Europejska przyjęła już projekt dyrektywy, która ma wprowadzić genderowe rozwiązania konwencji „tylnymi drzwiami”. Projekt napisany językiem lewicowych ulotek za szczególnie narażonych na „przemoc wobec kobiet” uznaje transwestytów, a przemocowe działania przypisuje wprost „prawicowym ugrupowaniom ekstremistycznym”. Jedno jest pewne – tak nie pisze się skutecznego prawa poważanie przeciwdziałającego społecznym problemom.

Wiążąca prawnie dyrektywa to zresztą coś więcej niż powtórzenie treści znanych z szeroko krytykowanej Konwencji stambulskiej. Dyrektywa pozwoli Komisji Europejskiej zdyscyplinować chroniące rodzinę państwa Europy Środkowej. Jeżeli wejdzie w życie, Unia będzie mogła nakładać finansowe kary na państwa takie jak Polska, która nadal nie wdraża wszystkich ideologicznych założeń Konwencji.

Jakby tego było mało, projekt dyrektywy zobowiązuje wszystkie państwa członkowskie UE do karania obywateli za krytykę genderowej doktryny. Taki atak na nasze wolności osobiste i polityczne powinien wywołać huragan sprzeciwu, jednak media milczą, a unijni ideolodzy do granic wykorzystują moment wojennego zaangażowania naszego rządu.

Dlatego prawnicy Ordo Iuris przygotowali już analizę prawną projektu dyrektywy. Obnażyliśmy w niej wszystkie ideologiczne treści i ataki na podstawowe wolności narodów Europy. Opinię przekażemy na ręce posłów do Parlamentu Europejskiego, którzy będą wkrótce głosować nad przyjęciem dokumentu. W odpowiedzi zbieramy liczne wyrazy wdzięczności i solidarności. Jeśli prace nad dyrektywą nie zostaną teraz zablokowane, będziemy dążyć do powstrzymania tej inicjatywy na forum Rady Unii Europejskiej. Już uruchomiliśmy budowaną przez lata międzynarodową koalicję „Sojusz na rzecz Dobra Wspólnego”, z której pomocą dotrzemy do przedstawicieli rządów państw członkowskich z naszymi analizami i protestem.

Nadal walczymy też o wypowiedzenie Konwencji stambulskiej przez Polskę. Do Trybunału Konstytucyjnego trafiła przygotowana przez naszych prawników opinia „przyjaciela sądu”, w której wykazujemy niezgodność Konwencji z polską ustawą zasadniczą. Nawiązaliśmy też współpracę z prorodzinnym think tankiem z Izraela, którego przedstawiciele mieli wpływ na odrzucenie Konwencji stambulskiej miesiąc temu przez państwo żydowskie. Teraz wyślą anglojęzyczną opinię „przyjaciela sądu” do polskiego TK. Jestem przekonany, że ten zaskakujący głos wprowadzi zwolenników polityki gender w konsternację.

Niezależnie od prac Trybunału Konstytucyjnego, naciskamy na posłów, od których decyzji zależą dalsze prace nad złożoną przez nas obywatelską inicjatywą „Tak dla rodziny, nie dla gender” o wypowiedzeniu Konwencji stambulskiej.

Najbliższe tygodnie będą wymagały od nas pełnego skupienia przede wszystkim na wspomnianej genderowej dyrektywie Komisji Europejskiej. Dlaczego? Ponieważ jej przyjęcie będzie oznaczało, że nawet jeśli Polska wypowie Konwencję, to jej ideologiczne przepisy nadal będą nas obowiązywać. Dyrektywa KE będzie wiążącym prawem dla wszystkich państw unijnych. Przyjętym ponad naszymi głowami, z naruszeniem podstawowych zasad samostanowienia narodów i suwerenności państw.

Adw. Jerzy Kwaśniewski - prezes Ordo Iuris

Czytaj Więcej

Krajowy Program Działań na rzecz Równego Traktowania – aktywizm pod pozorem promowania równości

· Rada Ministrów podjęła uchwałę w sprawie ustanowienia Krajowego Programu Działań na rzecz Równego Traktowania na lata 2022–2030.

Czytaj Więcej

Uwagi Instytutu Ordo Iuris do Krajowego Programu Działań na rzecz Równego Traktowania na lata 2022-2030

Uwagi Instytutu Ordo Iuris do Krajowego Programu Działań na rzecz Równego Traktowania

Czytaj Więcej
Subskrybuj rodzina